wtorek, 18 września 2012

Z tłumem w Camden Town

Sobotę, z racji sporej ilości czasu wolnego i dyspozycji obojga nas, postanowiliśmy wykorzystać na dużą wyprawę. W ostatniej chwili decydowaliśmy się na jej cel. Opuściliśmy rozkoszne i kulturalne centrum, aby wyruszyć na obrzeża strefy drugiej, do ostatniego sławnego turystyczno-handlowego bastionu, który się nam jeszcze ostał do zobaczenia - Camden Town. GG nawet nie protestował. Dziwne, nie:P
Po godzinnej wycieczce metrem (remonty, remonty, remonty.....) i morzu ludzi na stacji docelowej, wiele sobie obiecywałam... miały być przytulne sklepiki i wszechogarniająca bohemistyczna atmosfera. Zastaliśmy coś, co przypominało zwykłe nasze targowisko tylko w maxi- i multikulturowym wydaniu. Ulica handlowa upstrzona małymi sklepikami z różnorodnościami modowymi- zapowiadała się obiecująco. Przecinający ją kanał oddzielał sklepiki od targowiska, które rozgałęziało się w multum uliczek/ścieżek. Tłumy turystów- jakżeby inaczej w takim sławnym i topowym "bazarze".
Dawno czegoś takiego nie widziałam. Ludzie wylewali się spomiędzy stoisk, aby w zmienionej konfiguracji wlać się pomiędzy kolejne. Przelewali się z jednej strony na drugą. Stragany z ciuchami, pamiątkami, duperelami - początkowo achy i ochy, ale jakoś dziwnie zaczęły się dublować i tryplować. Niezbyt wiele pozostało tej bohemistycznej atmosfery, ale podejrzewam, że to znak naszych czasów i Made in China, Made in Taiwan .... były perełki, ale naprawdę ciężko wyławialne w tym zgiełku hałasie i smrodzie. Taaaaak ..... Dziesiątki stoisk z jedzeniem. Zapachy mieszające się i przenikające nawzajem. Chińskie, indyjskie...., włoskie a i tak moja głowa zrobiła zwrot o 180stopni na ten "cudny", dochodzący (jak się potem okazało) ze straganu z Polską kiełbaską (czym skorupka za młodu...:P). uwielbiam jedzenie, wiecie zresztą. Zakupy i wielogodzinne chodzenie po sklepach też. Ale tego wszystkiego było zbyt wiele, zbyt podobnego i zmieszanego w woniach i kolorach.... Małą wisienką na tym niezbyt udanym torcie było stoisko z jakimiś hiszpańskimi grzankami z serem- kucharz chyba pierwszy raz w pracy - kłęby dymu i okropna woń spalonego sera, towarzysząca mi do końca dnia. 
Może nasza wina, że chcieliśmy cały targ zwiedzić za jednym razem. Trzeba było brać tego kurczaka od pierwszego lepszego Chińczyka (wyglądał świetnie! kurczak oczywiście, ale stchórzyłam:P) i śmigać na skuterku:P  

Niemniej jednak- polecam. Ta różnorodność i gwar są warte doświadczenia:)



Główna ulica...

przytłoczony GG:P

Sklepowe kamieniczki...






Jedzenie !!!








Siedzenie...







 Jedno z odnóży targu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...